wtorek, 27 grudnia 2016

"Śmierć w rodzinie" - Wielka Kolekcja Komiksów DC - Recenzja


W chwili obecnej Batman jest najbardziej medialnym, najsilniejszym marketingowo a zarazem najbardziej interesującym koncepcyjnie i fabularnie superbohaterem DC. Mroczny Rycerz na dobre zawładnął wyobraźnią odbiorców popkultury poprzez najciekawsze komiksy, najlepsze i najbardziej wyczekiwane filmy i najpopularniejsze gry komputerowe. Magnetyzm tego, w pewnym sensie, szalonego superbohatera, który pozbawiony faktycznych superbohaterskich mocy walczy z przestępczością w Gotham jest niepodważalny i niezaprzeczalny. Nie ma się więc co dziwić, że na dziewięć dotychczas opublikowanych części Wielkiej Kolekcji Komiksów DC aż sześć (sic!)  poświęconych jest właśnie tej postaci.

Koncepcji na postać Batmana jest prawie tyle co twórców, którzy tworzyli jego przygody. Czasem jest samotnym mścicielem, czasem drobiazgowym detektywem tropiącym zbrodnie a czasem zatroskanym nauczycielem, który opiekuje się gromadką zagubionych, podobnych do niego,  sierot próbując wskazać im właściwą drogę w życiu. Jedną z takich właśnie sierot jest Jason Todd, którego Batman łapie gdy ten próbuje ukraść koło od Batmobilu. Kradzież się nie udaje ale Jason ostatecznie dołącza do Batmana jako drugi, po Dicku Graysonie, jego pomocnik - Robin. Ja osobiście nie jestem fanem postaci Robina, a już szczególnie gdy wcielał się w nią Todd. Dla mnie Batman zawsze był ponurym samotnikiem, odludkiem, do którego nie pasował nastoletni pomocnik. Wydaje się, że nie byłem odosobniony w tej opinii bo na przełomie 1988 i 1989 roku DC, piórem Jima Starlina, i głosami czytelników, którzy za pomocą specjalnych numerów 1-900 mogli głosować nad zakończeniem opowieści,  uśmierciło Jasona.

"Śmierć w rodzinie" to jedna z najważniejszych i najbardziej znanych historii z Nietoperzem, która odcisnęła piętno na wielu innych opowieściach (wspominając tu choćby wydane w WKKDC "Hush"). W skrócie: Batman od początku ma problemy z Robinem. Chłopak nie panuje nad swoimi emocjami i staje się aż nazbyt brutalny w starciu z przestępcami. Zamyka się w sobie, sprawiając, że Bruce odsuwa go od aktywnych operacji bojąc się konsekwencji tego co może się stać gdy następnym razem nie uda mu się go na czas powstrzymać. W międzyczasie Jason odkrywa, że kobieta, którą do tej pory uważał za biologiczną matkę, w rzeczywistości nią nie była. Znalezione notatki ojca wskazują na trzy prawdopodobne kandydatki, które jednak znajdują się poza granicami kraju. Wykorzystując w tajemnicy zasoby Wayne'a Jason rusza na Bliski Wschód w poszukiwaniu kobiet. Traf chce, że w tym samym kierunku podąża Batman tropiąc Jokera, który próbuje sprzedać posiadaną wyrzutnię rakiet z głowicą nuklearną arabskim terrorystom. Gdy Jason odnajduje matkę jego ścieżka przecina się ze ścieżką Jokera i nawet Batman nie będzie w stanie go uratować.

Mam spory problem z tym komiksem. Tak jak Harvey Dent, który pojawia się przez chwile jako zabójca ojca Jasona,  ma on, według mnie dwie, skrajnie różne od siebie, twarze. Z jednej strony, tej lepszej, jest to świetny koncept, który w pewnym sensie na nowo definiuje postać Batmana dodając mu świeżego tragicznego rysu. Oto Bruce Wayne, samotnik, opiekuje się młodym chłopakiem, bierze za niego odpowiedzialność, staje się w pewnym sensie jego ojcem, nagle w wyniku własnych błędów traci go bezpowrotnie z ręki swojego arcywroga, którego przez te wszystkie lata nie zdołał w żaden sposób wyeliminować. A który to dodatkowo wydaje się wręcz czerpać motywacje do działania z samego istnienia Batmana jako jego swego rodzaju przeciwwaga. Nie wyobrażam sobie co mogło by spowodować większy kryzys tożsamości Bruce'a Wayne'a niż śmierć Jasona, rzadka chwila, w której jako Batman traci panowanie nad tym co się dzieje. On, zawsze przygotowany na każdą okoliczność. To idealny moment dla nowego otwarcia historii o Batmanie. Ten komiks daje mnóstwo możliwości do dekonstrukcji i ponownej konstrukcji tej postaci. Wrażenie to potęguje mająca miejsce już po śmierci Jasona walka Batmana z Jokerem, która jak sam przyznaje ten pierwszy jest "jak zwykle nierozstrzygnięta", i która wskazuje na swego rodzaju symbiozę Batmana i Jokera, która jest tak silna, że nie jest jej w stanie przerwać nawet tragiczna śmierć. Bez dwóch zdań takiego rodzaju motywy wzbogacają postać Batmana, sprawiając, że jest on jeszcze bardziej interesujący i czynnie przyczyniając się do jego niemalejącej popularności.

Z drugiej jednak strony "Śmierć w rodzinie" to przykład najprymitywniejszego prowadzenia opowieści rodem z lat 40 czy  50 ubiegłego wieku. Ilość, nie bójmy się tego powiedzieć, głupot fabularnych, uproszczeń i dziur logicznych, które pojawiają się w tym albumie jest zatrważająca. Ta historia całkowicie nie ma sensu, roi się od naiwnych zbiegów okoliczności, nielogicznych zwrotów akcji, które mają prowadzić do z góry założonego finału. Momentami czułem się jakbym czytał historię z "komiksów" dodawanych do gum balonowych "Donald". A pamiętajmy, że ten komiks ukazał się już po "Mroczny Rycerz Powraca" Franka Millera (w którym co ciekawe pojawia się informacja, że Jason Todd zginął na polu walki z przestępczością w Gotham), po "Zabójczym Żarcie" i "Strażnikach" Alana Moore'a. Ciężko znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla twórcy "Śmierci w rodzinie". Nie tak powinny wyglądać najlepsze komiksy z Batmanem.

Ten mój dysonans poznawczy pomiędzy świetnym konceptem i karygodnym wykonaniem jest tak silny, iż sam zacząłem się zastanawiać czy nie ma tu drugiego dna, czy nie jest to jakieś celowe nawiązanie do poprzednich wcieleń Batmana, jakieś swego rodzaju oczyszczenie tej postaci, naiwny Batman, który odchodzi do przeszłości wraz z Jasonem Toddem jako Robinem. Przyznam się szczerze, że poczułbym ulgę gdyby tak było choć nigdzie nie znalazłem niczego co mogło by to potwierdzać.

Polub blog na Facebook




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz